Whispers In The Dark
Tereny => Góry => Wątek zaczęty przez: Lola w Listopad 11, 2014, 12:29:14
-
Dużo, dużo ścieżek. Nie każda prowadzi do celu.
-
*Trzęsienie ziemi*
-
Wczołgałem się. Przepełzłem parę kroków, robiąc face-plank do kałuży. (xD)
-
Weszła, ubrana w wojskowy strój. Było w tym ciepło, czuła się w tym bezpieczni. W ręku trzymała zatruty sztylet. Nie była pewna, czy nie spotka czegoś.. czegoś dziwnego.
-
Zerknąłem na wchodzącego ludzia i odturlałem się w krzaki. Przez lunetę przy kuszy spojrzałem na obcego, jednocześnie naciągając cięciwę na mechanizm.
-
Spojrzała na sztylet. Rozejrzała się. Zachowywała się bezszelestnie. Spojrzała następnie na łuk, który leżał koło niej.
-
Nie poruszyłem się. Ze ścieżki nie było mnie widać.
-
Cofnęła się. Usiadła bardziej pod drzewem.
-
Wbiegłem. Nie zatrzymując się, przeciąłem ścieżkę i minąłem brata i Lily jak biegacz maratoński, nawet ich nie zauważając. Ciężko by mi było z resztą ich zauważyć, bo zaraz za mną pędziła wielka, czarna pantera w brązowo-ciemnozielone ciapki, ze skórzastymi postrzępionymi skrzydłami. Cudem uniknąłem jej kłów, kiedy na mnie skoczyła. Odskoczyłem w bok. W powietrzu przekręciłem się i kopnąłem panterę w pysk. Stwór, choć wielki, widocznie był dość tchórzliwy, bo tylko otrząsnął się, zawył żałośnie i zwiał.
-
Spoglądała na całą scenkę. Zaczęła wiązać sobie włosy w warkocz.
-
Wstałem i oparłem się o drzewo, dysząc.
-
Zerknąłem wściekle na brata.
- Jak to jest, że zawsze musisz znaleźć się tam gdzie ja, choćby i goniony przez jakąś nadnaturalną panterę? - burknąłem cicho, ale tak, by Sean mnie usłyszał.
-
Rozpuściła warkocz. Przeciągnęła się i podniosła łuk. Naciągnęła cięciwę i strzeliła gdzieś do góry. Strzała wzbiła się w powietrze i po chwili wylądowała koło jej nogi.
-
Rozejrzałem się, wciąż leżąc na ziemi w krzakach. Zaczęło się ściemniać. Nałożyłem strzałę na napiętą cięciwę, tak na wszelki wypadek. Podniosłem się na łokciach, wyglądając na moment z krzaków.
-
Zrobiło się chłodno. Jednak jej nie było zimno. Wysunęła się spod drzewa i rozejrzała się.
-
Spojrzałem na obcą.
-
Wróciła z powrotem pod drzewo. Założyła 'bluzę' moro. Oprócz jasnych włosów i jej głowy, nie była zbyt widoczna. Złapała łuk i strzałę. Wysunęła się i rozejrzała.
-
Mnie również nie było widać. Ciemnozielone ciuchy zlewały się z tłem. Westchnąłem w duchu - wolałem pozostać niezauważony - i wstałem.
-
Odłożyła łuk. Nudziło jej się, chciałaby z kimś pogadać, nie wiem, popatrzeć się na siebie.
-
Coś mignęła za drzewami po drugiej stronie ścieżki, za tą tam z łukiem. Przyjrzałem się uważniej. Było to coś w rodzaju małpy czy pantery ze skórzastymi skrzydłami. Jak ta, która zaatakowała Sean'a. Jak ja dostrzegłem stwora, to i ten dostrzegł mnie. Ryknął i rzucił się w naszym kierunku. Podniosłem szybko kuszę i strzeliłem. Martwa już pantera ze strzałą we łbie padła na ziemię. Pogratulowałem sobie w duchu, że zawczasu nałożyłem cięciwę na mechanizm.
-
Spojrzała na stwora. Ee, nie z takimi to się walczyło. Zadumała się i w tym momencie ujrzała faceta, który ustrzelił ów bydle (nie miałam innego słowa, wypatrz v.v'). Kiwnęła łbem. W rękawach trzymała zatrute sztylety - tak na wszelki wypadek. Łuk przewiesiła przez ramię. No cóż, będzie trzeba niedługo wracać.
-
Wybiegłem z zarośli, śmignąłem obok tamtej i podbiegłem do stwora. Pysk miał cały okrwawiony, poprzebijany jego własnymi, zbyt długimi kłami, które wyrastały we wszystkie strony. Poszarpane skrzydła nie nadawały się do latania.
- Co to, do diabła, jest? - mruknąłem do siebie.
-
Podeszła do stwora. Spojrzała na niego. Chwilę później jej wzrok powędrował na mężczyznę, jednak to spojrzenie było ukradkowe, kątem oka.
-
Zerknąłem na dziewczynę, skonsternowany.
-
Sztyletem tknęła lekko ciało stwora. Nic się nie stało. Tak myślała. Schowała sztylet.
-
W przeciwieństwie do niej, wyjąłem nóż. Kucnąłem przy truchle.
-
Poprawiła łuk, który trzymała na plecach. Szczerze, wolałaby trzymać na plecach karabin, czy coś, ale wolała oszczędzać amunicję.
-
Uciachałem kępkę sztywnego futra i schowałem razem z nożem do małej torby, przytroczonej do paska. Zamierzałem później ją zbadać. Wstałem.
- Wiesz może, co to jest? - zwróciłem się do niej, patrząc się jednak na martwą panterę.
-
- Coś.. zmutowanego. Hybryda pantery i czegoś.. nie wiem czego.. - mruknęła.
-
- Tyle to i ja wiem.
-
- Poza tym, to jest coś, co na pewno chciało kogoś zabić.
-
Prychnąłem.
- Nie, naprawdę? Nie zauważyłem, że rzuciło się w naszą stronę.
-
- Chamski jesteś - syknęła, wyciągając sztylet i przykładając mu do gardła. Spojrzała mu prosto w oczy.
-
Zaśmiałem się tylko krótko, mrużąc niebieskie oczy.
- Nie znasz mnie, nie wiesz, jaki jestem.
-
- Jakoś tak umiem rozróżniać ludzi - mruknęła, chowając sztylet.
-
- Najwyraźniej błędnie. - oparłem się o drzewo, załadowując kuszę strzałą wyjętą z ciała martwej pantery.
-
- I kto tu kogo zna - prychnęła. Odwróciła się na pięcie. Podeszła do drzewa, przy którym wcześniej siedziała.
-
- Wysnułem tylko wniosek - nieważne czy jest prawdziwy, czy nie. - odparłem, zawieszając kuszę na ramieniu. - Ty twierdziłaś, że to, co mówisz, to prawda. - odwróciłem się i wskoczyłem na jakieś drzewo. Usadowiłem się na wyższych gałęziach.
-
- Nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz, co wiem o ludziach. Na tej podstawie nie masz prawa wysuwać wniosków.
-
- Owszem, mam takie prawo. Nikt nie ma prawa osądzać kogoś innego, ale można wysnuwać wnioski. To proste. Przynajmniej dla mnie. - oznajmiłem tonem, który kończył dyskusję. Położyłem się na gałęzi i zamknąłem oczy.
-
Prychnęła i przewróciła oczami. Spojrzała przed siebie.
-
Spojrzałem spod byka na brata i obcą dziewczynę, ale w tym samym momencie zaczęło mi ciemnieć przed oczami. Zakląłem pod nosem. Pełnia.
-
- Wiesz, lata w woju tak na mnie wpłynęły. Mieliśmy pół minuty, żeby ocenić gościa dobrego, od gościa złego, a gdy źle trafiliśmy.. no to cóż.. - mruknęła, niemile wspominając wszelakie blizny na brzuchu. - Lily jestem.
-
- Ross. - odparłem. - Cóż, u nas też nie było lekko. Ale nie mam ochoty przywoływać demonów przeszłości, więc... - wzruszyłem ramionami. Jednocześnie zalało mnie srebrne światło księżyca i usłyszałem przekleństwo brata. Otworzyłem dotąd przymknięte oczy.
- Seeaan...?
-
- Wszystko z nim... Ok? - spytała, patrząc na Ross'a i Seana, czy jak mu tam było.
-
Przekrzywiłem głowę na bok.
- Raczej nie. On już tak ma. Ale może lepiej byłoby go gdzieś zabrać, tu zawsze może się coś z nim stać, jakaś pantera może znowu przypuścić atak.
-
- Jak chcesz, to mozemy isc do mnie - zaproponowala mezczyznom.
-
- A blisko jest? Raczej nie zdołam go unieść, ale zatargać jakoś się może uda. - spojrzałem krytycznie na Sean'a. - Będziemy musieli nieść trupa.
-
- Blisko... Chyba, ze... - zamyslila sie i zagwizdala. - Bialy Kiel nie takich ludzi nosil.
Pies po chwili przybiegl. Spojrzal na Lily i na facetow. Zawarczal na nich i stanal przed swojabwlascicielka.
- Bialy, spokoj! To nie oni.
Pies poslusznie przestal warczec, jednak nadal stal przed nia.
-
Uniosłem brwi.
- Co jak co, ale pies to go raczej nie uniesie. - spojrzałem na brata. - Sam pójdzie, zdechnie dopiero równo o północy.
-
- Uwierz mi, Bialy ciagnal rannych do szpitala... No jakby szpitala
.. Mniejsza. Jak nie wierzysz, to mozesz sam go ciagnac. A ja sobie pojde, prowadzac was - wyszczerzyla sie, mowiac glosem konczacym dyskusje.
-
- Raczej nie będę musiał go ciągnąć. Sam pójdzie... Albo i nie. - zerknąłem, czy załadowałem kuszę i ponownie zawiesiłem ją na ramieniu.
-
- Bialy z nim zostanie - mruknela. - Idziesz?
Lecz ona nie czekajac na pdpowiedz wyszla.
-
Wzruszyłem ramionami i wyszedłem.
-
Obudziłem się, jak tylko wzeszło słońce. Poczekałem, aż znikną mi czarne plamy sprzed oczu i chwiejnie wstałem. Byłem słaby, ale nie ranny. Wyszedłem.