Whispers In The Dark
Tereny => Las => Wątek zaczęty przez: Lola w Listopad 11, 2014, 12:24:36
-
Duży las. Pełno w nim różnych drzew, liściastych jak i iglastych, jakieś norki, nie norki, mogą znaleźć się jakieś niewielkie jaskinie czy coś.
-
*Trzęsienie ziemi*
-
Wszedłem między drzewa, rozglądając się ukradkiem i ukrywając się w krzakach. Machnąłem łapą na wysoką postać, która kucała za mną, w napięciu przyglądając się moim poczynaniom. Wgapiłem się w ziemię. Dostrzegłem tylko nieliczne ślady zwierząt, których nie rozpoznawałem, nie było wśród nich tropów innych wilków czy - Bogu dzięki - ludzi. Na ugiętych łapach ruszyłem przez las, dzierżąc w pysku podwójną maczetę, moją ulubioną. Za mną ruszyła Fonrar, czyli owo wysokie cuś.
-
Weszłam jako człowiek, z długim sztyletem w dłoni. Nie polowałam ani nie broniłam się, po prostu oglądałam go z nudy.
-
Zastygłem w bezruchu, słysząc i czując to coś, co trąciło ludziem i wilkiem i nakazując Fonrar milczenie.
-
Nadal bezmyślnie bawiąc się nożem, lazłam przed siebie. Czułam wprawdzie, że nie jestem tu sama, ale mało to stworzeń na świecie?
-
Mało nie warknąłem. Nie ufałem ludziom, w końcu jak tu ufać gatunkowi, który bez żadnego powodu zabił całą moją rodzinę, znajomych, a w końcu grupę, którą utworzyliśmy i która miała przetrwać długie lata. Nie, nie gatunek, poprawiłem się w myśli, to była tylko banda głupich ludzi, ale my byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Teraz, nawet gdyby jacyś ludzie nas napadli, dalibyśmy sobie z nimi radę. Teraz zawsze jesteśmy przygotowani... Rozmyślałem dalej, niemalże nie zauważając, że 'mówię', jakby nasza drużyna wciąż żyła. Z tego co wiedziałem, przeżyła tylko Jacqui. No, i ja. Otrząsnąłem się nieco i spojrzałem na Fon. Dużo czasu minęło, zanim jej w końcu... Zaufałem? W sumie, chyba nie można tego nazwać zaufaniem, a ona zdawała sobie z tego sprawę.
-
Przedarłam się właśnie przez drzewa i krzaki na niewielką polanę, kiedy nagle względną ciszę przerwał pisk, czy też raczej sekwencja pisków. Jakby coś ogromnego w powietrzu krzyczało: iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii, a reszta tych stworzeń też odpowiadała: iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. Jak jakieś olbrzymie nietoperze. Albo ptaki.
Przekląć swoją własną głupotę i nieuwagę zdążyłam dopiero, kiedy leżałam już na ziemi, z plecami przeoranymi ogromnymi, ostrymi niczym diament pazurami. To jeden z tych mniejszych ptaków mnie zaatakował. Chciał z resztą chyba mnie jeszcze dobić, ale odpuścił, kiedy, najszybciej jak mogłam, poczołgałam się z powrotem między drzewa. Chwilę potem stałam już na nogach. Cisnęłam sztyletem w jednego z ptaków, ale nawet do niego nie doleciał. Jak można nie trafić w coś tak wielkiego? Zyskałam tylko tyle, że zgubiłam całkiem niezły nóż.
-
Usłyszawszy piski, natychmiast padłem na ziemię i odturlałem się w krzaki. Fon, widząc moją reakcję, a także z własnego doświadczenia, przylgnęła momentalnie do drzewa, obserwując stworzenia. Nic by jej raczej nie zrobiły, w końcu była smokiem i w każdej chwili mogła zmienić postać na prawdziwą, ale lepiej nie ryzykować. Teraz dopiero uświadomiłem sobie, jak cennym nabytkiem była. Z nią jako sojusznikiem mogłem wszystko. Spojrzałem w niebo. Stworzenia już odleciały, spojrzałem więc na dziewczynę i zakląłem. Była ranna i straciła broń. Nic więc nam raczej nie zrobi - a od czego jest mój nadworny smok - ale nie można jej było tu teraz tak zostawić, by się wykrwawiła. Znów zakląłem. Zawsze wiedziałem, że jestem zbyt miękki, ale to juz szczyt wszystkiego. Wziąłem głęboki wdech nosem. Trąciła człowiekiem i wilkiem, więc była może zmiennokształtnym w wilka, albo wilkołakiem. Mogła też po prostu nosić jakąś część martwego wilka, ogon czy coś. Miałem nadzieję, że ta pierwsza opcja. Wynurzyłem się ostrożnie z krzaków, podchodząc do dziewczyny na bezpieczną odległość.
-
Zachwiałam się i wpadłam twarzą w jakiś krzak. Dobrze, że nie kłujący. Przez rany na moich plecach przebiegła błękitna błyskawica. Zacisnęłam zęby z bólu, niezdolna do ruchu.
-
Zmieniłem się w człowieka, niewiele myśląc. Jack pewnie by już mnie za to zganiła, bo przecież to mogła być pułapka, ale przecież nie mogłem tej dziewczyny tak tutaj zostawić. Machnąłem ręką na Fonrar i kucnąłem obok rannej, biorąc ją pod ramię. Dźwignąłem ją z ziemi i spojrzałem na smoczycę, która wciąż stała w tym samym miejscu. W końcu otrząsnęła się i podeszła, łapiąc dziewczynę za drugą rękę.
- Co jest? - rzuciłem, widząc, że coś najwyraźniej jest nie tak.
- Ja ją znam. - mruknęła Fon. Nachyliła się lekko, by spojrzeć rannej w oczy. - Alex? Co ty tu...? Dlaczego tu jesteś?
-
-Jaaauuuć! - wydarłam się, kiedy chłopak mnie podniósł. -Ostrożnie żesz, nie jestem workiem mąki!
-
- Wybacz. - mruknąłem. Złapałem ją razem z Fon delikatniej.
-
Zaczęłam coś mamrotać pod nosem.
-
- Co mówisz? - spytałem, nachylając się do niej i przekładając maczetę do ust, by móc ją złapać lepiej. Z pewnością wywalilibyśmy się niedługo.
-
-...Fon, gdzie żeś ty się włóczyła, chorero, tak sobie znikasz i nic nawet nie mówisz, no wiesz ty co, a z resztą, cała reszta też gdzieś zniknęła, małpy jedne... - wymamrotałam głośniej.
-
- Ja zniknęłam? - Fon przewróciła oczami. - To ciebie porwali, nie nas.
-
Zmarszczyłam brwi.
-Nie prawda.
-
- No jak nie? - Fon chyba się lekko zirytowała. - Nie pamietasz? Napadli nas.
Rozejrzałem się i ruszyłem w kierunku miasta, ciągnąc za sobą obie dziewczyny.
- Ruchy, w lesie może i jesteśmy bezpieczni, ale do miasta musimy się dostać jak najszybciej i być tam jak najkrócej.
-
-Wcale nie. - mruknęłam pod nosem. Chcąc nie chcąc, dałam się ciągnąć na przód.
-
Wyszliśmy.
-
Weszła, rozglądając się.
-
Wszedłem za wilczycą, a obok mnie leciał Letty. Również się rozejrzałem, biorąc głębszy wdech.
-Lubię ten zapach... - powiedziałem bardziej do siebie niż do Loli.
-
- A oto jest laaaas! - wyszczerzyła się. - Rosną tu drzewa. Wiedziałeś o tym?
-
-Żartujesz! - stwierdziłem i się delikatnie zaśmiałem.
-Mówisz, że mieszkałaś w zoo? To nie przypadkiem więzienie? - spytałem, nie rozumiejąc tej logiki.
-
- Więzienie dla zwierząt.
-
-Zwierzęciem jest tylko istota nierozumna. - powiedziałem rozważnie, patrząc gdzieś w las.
-A wszystko na tym świecie rozumie, co dzieje się wokół. - spojrzałem na nią z delikatnym uśmiechem i lekko musnąłem ją skrzydłem. Letty usiadł na mojej głowie, znów się napuszając i zamykając oczka.
-
- Niekoniecznie. Jestem zwykłym wilkiem. Bez mocy. Nic nie umiem specjalnego. Więc wiesz.. - mruknęła.
-
-To nie oznacza, że jesteś nierozumna i można zamknąć cię w klatce. - prychnąłem lekko zirytowany i spojrzałem w górę. Sięgnąłem ręką, by po chwili delikatnie trzymać w niej niewielką sikorkę.
-Widzisz, Letty w każdej chwili może odlecieć... A jednak tego nie robi. - uśmiechnąłem się do ptaka, który spoglądał na mnie sennym wzrokiem. Przerzuciłem wzrok na Lolę, wciąż się uśmiechając.
-Poza tym, każdy jest niezwykły...
-
- Możemy zmienić temat? - mruknęła. - Nie lubię rozmawiać o ZOO.
-
-Oczywiście. - przewróciłem oczami, a Lettt odfrunął z mojej dłoni i znów usadowił na mojej głowie.
-Ładna pogoda...
-
- Nie najgorsza.
-
Nastała jakby krąpująca cisza. Odsunąłem się kawałek od wilczycy i rozłożyłem skrzydła.
-Jeśli pozwolisz, trochę poćwiczę. - powiedziałem i zaczekałem na jej odpowiedź.
-
- Oczywiście - mruknęła, siadając.
-
Obdarowałem ją miłym uśmiechem, po czym zdjąłem z głowy Letty´ego. Spał.
-Popilnujesz go? - spytałem, podchodząc do niej i kucając.
-
Skinęła łbem. Spojrzała na ptaka.
-
Położyłem już obudzonego ptaka obok Loli i odszedłem kawałek. Jednym, mocnym ruchem skrzydeł, odbijając się równie mocno nogami, wzbiłem się w powietrze, by zaraz "biec" po drzewie. Kiedy byłem dostatecznie wysoko znów się odbiłem i, z pomocą skrzydeł, wylądowałem na drzewie oddalonym o kilkanaście metrów. Stanąłem na wąskiej gałęzi, przyglądając się z góry wilczycy. Zeskoczyłem z drzewa ze złożonymi skrzydłami, by rozłożyć je dopiero metr nad ziemią i unieść się nieco do góry, szybując tuż nad jakimiś krzakami. Machnąłem kilka razy skrzydłami, podnosząc się wyżej i przyspieszając. Manewrowałem zwinnie pomiędzy gałęziami drzew, niekiedy zaczepiając o nie tylko lotkami. Odleciałem trochę za daleko, więc zahamowałem tuż przed jakimś drzewem i odbiłem się od niego, zmieniając kierunek lotu. Wzbiłem się jeszcze wyżej, by zanurkować w dół i wylądować kilka metrów od Loli. Złożyłem skrzydła i z uśmiechem podszedłem do wilczycy.
-Dziękuję. - powiedziałem i kucnąłem.
-Muszę dbać, żeby mięśnie mi się nie zastały. - zaśmiałem się.
-
- Fajne skrzydła - mruknęła.
- Czy wiesz może, co jest na zadanie z HEMII? xD
Dawid i ta jego ortografia <3 xD
-
-Dziękuję. - zaśmiałem się.
-Mogę cię pogłaskać?
-
Skinęła łbem.
Chyba nam kolonia nie wypali ;^; mama chce, żebym za granicę pojechała ;-;
-
Z uśmiechem dotknąłem jej głowy i zacząłem delikatnie głaskać.
-Masz cudowne futro...
____________
Mogę jechać za granicę, jeśli chcesz :p
-
Nic nie odpowiedziała. Zaczęła lizać go po ręce (xD).
-
Zaśmiałem się z dziecięcą radością i zacząłem miziać ją po szyi i pod pyskiem.
-
- Ej, ale też bez przesady.
-
-A, tak. Przepraszam. - „położyłem” uszy i zarumieniłem się, cofając ręce.
-
- Przecież nie mówiłam, że nie możesz. Przyjemne to jest.
Na amazingu odpisz :P
-
Trochę się speszyłem, ale znów zacząłem ją głaskać.
-
Tknęła nosem w jego nos, wystawiając jęzor.
-
Zdziwiony postawiłem uszy i otworzyłem szerzej oczy. Delikatnie, choć dość gwałtownie się odsunąłem, ale po chwili obdarowałe wilczycę pięknym uśmiechem. Pogłaskałem ją po głowie. Letty´emu chyba niewygodnie było na ziemi, bo odfrunął i usiadł na jakimś drzewie.
-
Weszłam, za mną Savente. Przystanęłam, czekając na Alice i resztę.
-
Przeciągnęła się.
-
Weszłam z Sirfalasem. Za nami podążał Dartimien.
-
-Na co polujemy? - spytałam, rozglądając się. -Jelenie?
-
- Moooożeee byyyć... - mruknęłam, przeciągając litery.
-
Również się przeciągnąłem, a aby to zrobić musiałem wstać. W ty samym momencie Letty podleciał i usiadł mi na ramieniu, wesoło ćwierkając.
-
Zmieniłam się w wilka. Savente spojrzał na mnie ponuro.
-
- Idziemy dalej? - mruknęła, przeciągając się.
-
Zmieniłam oczy na czerwone i zasyczałam. Dartimien wyjął dwa sztylety ze swojej niekończącej się kolekcji. Spojrzałam na Sirfalasa. Wyglądał jak szkarłatnowłosy Jareth, przez te natapirowane włosy. Sirfalas odwzajemnił moje spojrzenie zbolałym wzrokiem. Domyśliłam się, że to Elsa dorwała się do jego włosów, w końcu w naszej paczce była "nadwornym fryzjerem''. Nie mogła ścierpieć, gdy ktoś - powiedzmy Dartimien, tyle że u niego to było naturalne - miał artystyczny nieład na głowie. Spojrzałam na Alex.
- No, i gdzie te jelenie?
-
-No, wytropić musimy, żarełko samo nie przyjdzie.
-
Kiwnąłem lekko głową, składając skrzydła. Wyszedłem.
-
Sirfalas rozpostarł skrzydła, zwalając mnie nimi z nóg. Wylądowałam pod drzewem, parsknęłam i wstałam z pomocą Dartimiena.
- No to trop, wegewolf, od czego masz psi węch?
-
Przewróciłam oczami.
-Dartimien?
-
- Tak? - skrytobójca spojrzał na Alex, podczas gdy ja daremnie usiłowałam odepchnąć skórzano-metaliczne skrzydła Bozaka od siebie.
-
-Jesteś człowiekiem, jak będziesz polował? - spytałam, zerkając na Savente'a.
-
- Normalnie - parsknął Dartimien, przewracając oczami i unosząc wyżej sztylety. Zaklaskałam, żeby zwrócić na siebie ich uwagę.
- Dobra. Po pierwsze, Sirfalas leci i szuka jakiś jeleniowatych, czy coś. Potem wołasz mnie, ale mentalnie - spojrzałam na niego znacząco, wskazując na swoją skroń. - Po drugie, ja wysysam krew, Sirfalas piecze mięso, a Dartimien je zżera. - spojrzałam na skrytobójcę, a potem na smoka. - A po trzecie... Oddaj mi mój kapelusz. - zabrałam mu melonik i sama go włożyłam. Sirfalas przewrócił oczami.
-
Wybiegła truchtem.
-
-To ty tu czekaj. Przyniosę ci jakiś żołądek. - przewróciłam oczami, kiedy Savente rzucił mi zniesmaczone spojrzenie. -Dobra, to se sam poluj.
Savente wyjął jakiś postrzępiony nóż z kieszeni. Spojrzałam na niego z politowaniem.
-
- Sirfalas - burknęłam, kiedy smok nie zareagował, wgapiając się w przestrzeń. Zabrałam Dartimienowi jeden ze sztyletów i dźgnęłam nim smoka w ramię. Sirfalas spojrzał na mnie powoli, zdezorientowany.
- No, idziesz. - mruknęłam. Sirfalas westchnął, wyjął nóż z rany i wzbił się w powietrze, przedtem wskakując bokiem na drzewo i odbijając się od niego. Machnęłam na resztę i ruszyłam wolno przez las.
-
Zaczęłam węszyć. Po dłuższej chwili wyłapałam słaby zapach jeleni. Ruszyłam za nim.
-
Usłyszałam myśl od Sirfalasa. Wysłał mi coś jakby mapę lasu z zaznaczonym stadem jeleni i nami. Śmignęłam natychmiast w tamtą stronę. Dartimien ruszył za mną.
-
Po chwili tropienia wyjrzałam zza jakichś krzaków. Zobaczyłam stado jeleni, było parę wielkich samców i mniejszych samic, oraz kilka niewielkich stworzeń, podobnych do wyrośniętych kapibar. I jelenie, i kapibary wyglądały dziwnie, niezbyt naturalnie. Rogacze były ciemnoszare w zielone cętki i miały po trzy pary poroży. Kapibary wyglądały jeszcze dziwniej...o ile to w ogóle były kapibary.
Zaczęłam się skradać. Po chwili odbiłam się i skoczyłam na największego samca. Skręciłam mu natychmiast kark, ale zanim zdechł, zdążyłam zauważyć jego nienaturalnie szkarłatne oczy. Żaden roślinożerca by takich nie miał.
Savente, który szedł za mną ze swoim nożem, rzucił nim teraz w kapibarę-nie-kapibarę. Zwierzę padło na ziemię, reszta stworzeń uciekła. Savente pchnął swoją zdobycz nożem pod szczękę - zadygotała i zamarła.
-
Wypadłam na niewielką polanę, gdzie pasły się jakieś dziwne zwierzaki. Widocznie jeszcze mnie zauważyły. Dorwałam sporą sztukę, nie największą, w końcu Dartimien na pewno nie zeżre całego jelenia-nie-jelenia. Wgryzłam się w gardło stworzenia, ze zdziwieniem zauważając, że ma czerwone ślepia i trzy pary poroży. Nie mówiąc już o zielonych cętkach. Rozerwałam mu gardło, łapczywie chłepcząc krew. Nawet nie zauważyłam, że z gałęzi drzewa przygląda mi się Sirfalas, leżąc swobodnie i podrzucając uwalany krwią sztylet, swoją drogą ten, którym go dźgnęłam. Wyssałam krew do końca, otarłam usta wierzchem dłoni i dojrzałam w końcu Sirfalasa. Uśmiechnął się nieco kpiąco, na co przewróciłam oczami, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż coś użarło mnie w ramię. Skapczyłam się właściwie tylko dlatego, że usłyszałam trzask zębów łamanych na mojej granitowej skórze. Odwróciłam się natychmiast, warcząc i sycząc i ze zdumieniem dostrzegłam, że był to inny jeleniowaty, którego czerwone gały patrzyły się na mnie złowieszczo. Za nim stała jeszcze połowa stada, inne czekały bardziej z tyłu. Czekały... Na pożywkę? Już miałam się zamachnąć na stwora, ale Sirfalas mnie ubiegł. Walnął mutanta skrzydłem, jednak ustawionym w poziomie, nie w pionie. Stworzenie zamarło w bezruchu, po czym łeb zjechał mu z karku. Truchło przewróciło się na ziemię. Reszta zwierząt wycofała się powoli.
-
Jelenie nadal stały na polance, ale skapnęłam się o tym dopiero wtedy, kiedy jeden z samców ubódł mnie w bok, aż wpadłam na sąsiednie drzewo. Oderwałam się od niego natychmiast i skoczyłam na niego, ale znów dostałam porożem, tym razem w brzuch. Z grzmiącym warkotem wstałam i wyprostowałam się, odsłaniając kły. Jelenie chyba się skapnęły, że nie mają większych szans, bo cofnęły się, po czym odbiegły.
-
Wgryzłam się w bok jelenia. Zaczęłam jeść, póki ciało było jeszcze ciepłe. Savente spojrzał na mnie ponuro i zaczął patroszyć swoją zdobycz.
-
- Fuj... - mruknęłam, krzywiąc się i ścierając z ramienia krople śliny i krwi. - Dobra, ty idź po Dartimiena, a ja... Eee... Cuś tam zrobię. Albo coś innego. No, idź, idź. - machnęłam na niego rękami, jakbym odganiała kurczaki. Przewrócił oczami, wybił się na pięć metrów w górę i odleciał szukać skrytobójcy.
-
Wyżarłam całe mięso, zostawiając tylko kości. Spojrzałam na nie, teleportując je do pensjonatu. Savente zdążył już w tym czasie rozpalić ogień i upiec i zjeść mięso swojego zwierzęcia. Zakopał kości pod drzewem i wstał, otrzepując się z ziemi.
-
Zaczęłam się już niecierpliwić. Ileż można czekać na smoka, który dosyć, że lata prawie tak szybko, jak ja biegam, a do tego umie się teleportować?
-
Zmieniłam się w człowieka i otrzepałam z ziemi. Rozejrzałam się. Savente bezszelestnie zniknął, jak zawsze.
-AAAALIIIIICEEEE?! - wydarłam się, chcąc zlokalizować siostrę.
-
- Co?! - zdążyłam się wydrzeć, kiedy wpadł na mnie Sirfalas, teleportując się razem z Dartimienem tuż obok mnie.
-
-Idę stąd! Do zobaczenia...kiedyś tam. - odkrzyknęłam, wychodząc.
-
- Okey! - odwrzasnęłam, potykając się o Dartimiena i lecąc na spotkanie z paprociami. Sirfalas chwycił mnie w ostatniej chwili i postawił na nogi, wzdychając ostentacyjnie. Przewróciłam oczami.
- Cza było się tak nie tepać mi na karku, tylko chociaż jakiś centymetr dalej, neh? - syknęłam ironicznie, szczerząc się do Sirfalasa. Smok otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko odwrócił się nagle w stronę większej kępy krzaków i zasyczał przeciągle, wydłużając obie pary kłów i 'zapalając' tęczówki. Nie skapczyłam się o co chodziło, ale zmieniłam oczy na szkarłatne, o nieco innym odcieniu niż jego. Wysunęłam kły i również zasyczałam, w międzyczasie zastanawiając się, czy to nie jakiś głupawy żart ze strony Bozaka. Sirfalas jednak machnął na mnie dłonią, żebym została w miejscu i zawarczał chyba na pół miasta. Z krzaków dobiegło mnie jakieś apopleksyczne prychanie, po czym dojrzałam wśród liści jasnowłosą kobietę.
*Chyba sobie żartujesz...*, prychnęłam w myśli do Bozaka.
*To ten twój Matko-Bosko-Lewiatan*, odmruknął Sirfalas, warknął i skoczył na kobietę.
*No co ty*, dalej stałam w miejscu.
Dartimien w końcu się otrząsnął i wyjął sztylety, stając niedaleko mnie. Sirfalas tymczasem wgryzł się w ramię kobiety. Ta pisnęła z bólu i zaczęła się wyrywać.
*Serio?*, mruknęłam w myśli, *Serio?*
Chwyciłam jednak smoka za prawą rękę i oderwałam go od kobiety. Warknął na mnie, odsłaniając kły uwalane w krwi.
- Nie przeszkadzaj... - spojrzał mi w oczy, warcząc i zwrócił się do rannej, coś miotnęło nim jednak o drzewo, oddalone o jakieś 10 metrów. Zerknęłam na kobietę, a raczej na to, co wcześniej nią było.
Ups, miał rację. Zwracam honor.
Warknęłam i zamachnęłam się, ale stwór sparował cios. Upadłam ciężko na ściółkę. Zaraz potem dobiegł mnie głośny syk, niemalże brzmiący jak przekleństwo. Podniosłam się z prędkością światła, dostrzegając sztylet Dartimiena, tkwiący w brzuchu potwora. Maszkara syknęła i rozwiała się w kłąb gryzącego, czarno-żółtego dymu. Zakasłałam, po czym dostałam mocny cios w plecy. Zrobiłam face-plank na ziemię. Parsknęłam i zerwałam się na łapy. Sirfalas stał nade mną, mrużąc oczy i wpatrując się we mnie.
- A nie mówiłem...? - mruknął i uchylił się, gdy wyprowadziłam cios. Prychnęłam.
- Oj tam. Wszyscy cali?
- Ze mną wsio okey. Nie zauważył... Nie zauważyła mnie. - odparł Dartimien, chowając drugi sztylet. - Za to zabrała mi nóż. Foch.
- Później pozbierasz swoje zabawki. - przewróciłam oczami. - Sirfalas?
- I'm fine. - Sirfalas przeciągnął się i skrzywił, gdy trzasnął mu obojczyk. Po chwili dało się słyszeć drugie pęknięcie. Uniosłam pytająco brew.
- Łopatka. - wyjaśnił smok, kręcąc ramieniem, żeby nastawić ramię. - Dasz wiarę?
- Bez kija nie podchodź? - uściśliłam.
- Nie-e. Tak sobie.
-
Po dłuuuuuuugiej chwili lampienia się na siebie nawzajem, zamrugałam powoli. Sirfalas zaśmiał się szyderczo. Walnęłam go, a przynajmniej starałam się, bo jak zwykle bez żadnego wysiłku się uchylił. Zaburczałam coś pod nosem, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, podczas gdy Dartimien wysupłał z jakiejś kieszeni kolejną glinianą - jak w średniowieczu, czy co - tabliczkę i zaczął coś na niej bazgrać. Sirfalas spojrzał mu przez ramię.
- Aw yeah. Jestem nawet przed Elsą. No jak to możliwe, neh? - mruknął. Spojrzał na moje oddalające się zielone włosy. - Gdzie leeeezieeesz...?
- Przejść się! - odkrzyknęłam, zapominając, że chyba raczej na pewno usłyszałby mnie, nawet gdybym mówiła szeptem. - Liziecie?!
- No a jak. - Sirfalas przewrócił oczami, a Dartimien potaknął. Bozak wybił się w powietrze, po czym zapikował, wyrównał lot, chwycił Dartimiena i mnie po drodze i wyleciał.
-
Alex wparowała do lasu, w którym niemal natychmiast zaczął padać śnieg. Za nią weszła reszta. Alex rozejrzała się po szybko bielejącym borze. Wypatrzyła kilka kolorowych plam wśród drzew i ruszyła w ich kierunku. Jej oczom ukazały się dwa wilki, wpatrujące się w siebie w dramatycznym skupieniu.
-Laveon, Scar... - zaczęła Alex, ale pirat syknął na nią wściekle, uciszając ją. Alex uniosła brwi z cierpką miną. Dwa wilki wpatrywały się intensywnie nawzajem w swoje oczy, bez słowa i bez ruchu.
-
Alice rozejrzała się szybko, starając się wyszukać źródła zapachów, jakie mówiły jej o przynależności przynajmniej trzech z gromadzonych tu istot do jej rodzimego Trondhaimu. Za nią Red skakała w śniegu, usiłując dostać się bliżej do sióstr, aby dowiedzieć się, co przed chwilą mówiła Alex. Tymczasem Alice w końcu wyczaiła uciekinierów ze swojego świata. Był to nie kto inny, jak Randall Hale, partner Scarlett zresztą, który teraz stał nieruchomo po kostki w śniegu i wpatrywał się w samicę wzrokiem zarówno pełnym niedowierzania, jak i czymś na kształt radości, a może tęsknoty z powodu długiej rozłąki. Ale Alice nie patrzyła na wilka - jej wzrok padał na dwa inne wilko-podobne stworzenia, które nie zwracając zupełnie uwagi na przybyłych bawiły się wesoło w śniegu. Alice rozpromieniła się. Wtedy zauważyła także kątem oka, że jeden z wilków, większy, ciemnobrązowy - Carmicarro Savrin - spojrzał na nią z ukosa, ale nie zaprzestał przeciągania się kością z mniejszym, białym smok-basiorem - Vrolikiem Lavillenie. Ten za to wydawał się tak skupiony na zabawie, że nawet nie zarejestrował, że w ogóle się ktokolwiek w lesie jeszcze pojawił.
-
Scarlett widać wyczuła znajomy zapach, bo przerwała nagle kontakt wzrokowy z fioletowym wilkiem i odwróciła się, nie zwracając najmniejszej uwagi na Laveona, który nagle wydarł się triumfalnie i zaczął śpiewać: "Wygrałem, wygrałem, wygrałem - a ty przegrałaś, przegrałaś, przegrałaś...", skacząc dookoła.
Wadera położyła po sobie uszy i potoczyła wzrokiem po lesie, aż znalazła swojego partnera. Podbiegła do niego, automatycznie machając ogonem.
-
Rand dłuższą chwilę gapił się na Scarlett, kładąc uszy po sobie, zanim coś nie popchnęło go mocno od tyłu - tym czymś był rozbawiony Vrolik, który padł z rozpędu do tyłu po tym, jak Carmi nieoczekiwanie puścił swoją część kości, aby z podstępnym uśmiechem patrzeć, jak jego przyjaciel traci równowagę. Uderzenie to całkiem rozkojarzyło Randa, ale dzięki temu basior otrząsnął się z zaskoczenia i natychmiast podbiegł do partnerki, aby polizać ją po pysku.
- Scarlett - wymamrotał tylko, bo jakoś średnio przychodziło mu na myśl coś innego, co mógłby powiedzieć po tak długim czasie niewidzenia się z żoną.
Red tymczasem walnęła Winiarza z łokcia i mruknęła.
- Yo, panie Winiarz, śnieg? Nie było tu przypadkiem przed chwilą lato? Dziwne rzeczy się tu dzieją, nie?
-
Scarlett również polizała Randa, a jej uszy natychmiast opadły na boki, kiedy się zrelaksowała. Również nie wiedziała co powiedzieć, wtuliła więc tylko łeb w jego szyję, napawając się znajomym zapachem.
Laveon dalej podśpiewywał, tańcząc idiotycznie wokół zgromadzonych.
Alex tylko przewróciła oczami i uśmiechnęła się krzywo pod nosem, patrząc na dwa bawiące się kością wilkopodobne stwory.
Winemaker spojrzał z zamysłem na Red.
-Coś mi się wydaje, że nie jesteśmy już w Kansas, Toto...
-
Rand także wtulił się w waderę, obejmując ją jednocześnie łapą. Za nic w świecie nie chciał jej puścić, bojąc się, że znowu coś pójdzie nie tak i zostaną rozdzieleni. Chyba żadne słowa nie były tu potrzebne. Nie zwracał także uwagi na tańczącego Laveona, choć gdzieś na granicy umysłu pojawiła mu się myśl, jakieś skojarzenie, które dopiero po chwili zrozumiał - Rum i Kuna. Tak, oni dokładnie tak samo się zachowywali.
Alice złapała wzrok Carro, kiedy ten uśmiechnął się lekko, bardzo lekko, niemal niewidocznie, wskazując na starającego się podnieść Vrolika, który zlewał się w jedno z białym puchem na ziemi. Tylko czarna grzywa, kita na ogonie i frędzelki na uszach odcinały się od śniegu. Carmi lekko machał końcem ogona, jedną z bardzo długich łap bawiąc się medalionem na swojej szyi. Alice machinalnie zerknęła na Vrolika. Wilk miał na szyi dwa aksamitne woreczki na długich sznurkach - jeden czarny, drugi czerwony. Wampirzyca uśmiechnęła się pod nosem i zwróciła do Alex widząc, że i siostra patrzy na przyjaciół.
- Alexiasta, to są Carmi i Vrona, chodziłam z nimi do szkoły w Konglomeracie, ale ty pewnie tego nie pamiętasz, o ile ci o tym w ogóle mówiłam. - zamyśliła się na chwilę, po czym dodała, wystawiając język: - Nieuku jeden.
Red za to posłała Winiarzowi spojrzenie mówiące "no oszalał do reszty".
- Nazywam się Red, głupku...
-
Scarlett odsunęła się nieco od Randa, tylko po to, by przyjrzeć mu się dokładniej. Dawno się nie widzieli, ale Rand nie wydawał się ani trochę inny od tego czasu, zwłaszcza jego białe oczy były ciągle takie same.
Alex znowu przewróciła oczami, tak mocno, że o mało jej nie wypadły.
-Miałam ważniejsze rzeczy do olewania niż nudne lekcje w szkole. Na przykład treningi, wypady, wojnę...
Winemaker uśmiechnął się do dziewczynki, szczerząc lekko ostre kły.
-To tylko taki zwrot. Czytałaś "Czarnoksiężnika z krainy Oz"? To jedna z moich ulubionych książek. Inna to "Alicja w Krainie Czarów". Czasami pełno jest sensu w nonsensie.
-
Rand wtulił się we włosy Scar.
Alice tylko pokręciła głową.
- No ale widzisz ile możesz znajomości ominąć, jeśli nie chodzisz do szkoły. - chwilę pomyślała. - No dobra, z Carmim znałam się zanim poszłam do tamtej szkoły, a w Kompleksie trzymałam się tylko z GLASSED, więc nawet nie wiem, kto tam również wtedy chodził... Ale mniejsza z tym, i tak mam rację. Jak zawsze, ph.
Carro zerknął na Alice ze znudzoną miną, a gdy Vrolikowi w końcu udało się wstać, orzechowy basior podniósł się na tylnych łapach i bezceremonialnie walnął przyjaciela obiema łapami prosto w biały bok z taką siłą, że basior nie zdążył nawet pisnąć, a już leżał zakopany w zaspie i tylko długie łapy wystawały na zewnątrz. Carmi tylko zaśmiał się - krótko i chrapliwie - po czym bez żadnego wysiłku wskoczył na wysoką gałąź jakiegoś drzewa.
Red za to, ignorując wszystko, co się wokół rozgrywało, piorunowała wzrokiem śmiejącego się z niej bezczelnie mężczyznę.
- Czytałam "Alicję...", ale i tak pamiętam tylko film na kasecie VHS, trochę był marnej jakości, ale puszczali nam to w wię... Znaczy, w przedszkolu, bo nikt nie chciał leżakować i uratował ich tylko ten stary sprzęt.