Whispers In The Dark
Miasto => Szpital => Wątek zaczęty przez: Carry/Cash w Listopad 11, 2014, 12:50:22
-
Recepcja.
-
Wszedł Carry, a za nim Cash z Jacqui.
-
Rozejrzałam się. Ból złamanej kości coraz bardziej dawał o sobie znać.
-
Carry rozejrzał się.
-Nikogo nie ma...
Cash pchnął Jacqui na pierwsze lepsze krzesło i odwrócił się do brata.
-Zostań z nią, idę szukać leków. - i wybiegł.
-
Zatoczyłam się na krzesło, ale natychmiast wstałam, starając się nie operować lewą ręką.
- Nikt nie musi mnie pilnować.
-
-Nie o to mu chodziło. - uspokoił Jacqui Carry, ciągnąc ją z powrotem na krzesło i samemu siadając. -Tu może być to kryształowe coś, a z jedną ręką za dobrze się nie walczy.
-
Wzruszyłam ramionami.
- Może. Do kuszy i łuku potrzebuję obu rąk, ale do noży czy pistoletu już nie. W razie czego, mogę się bronić. - burknęłam, ale posłusznie siedziałam na wskazanym miejscu.
-
Wszedł Cash z łupami. Podszedł do Carry'ego i Jacqui i wysypał na wolne krzesło leki. Wygrzebał spośród nich coś przeciwbólowego i temblak, i podał go Jacqui.
-Tylko wody nigdzie nie ma, będziesz musiała połknąć na sucho.
-
- Spoko - mruknęłam krótko, nie takie rzeczy połykałam (xD). Wzięłam tabletkę i wrzuciłam ją sobie do ust, czekając aż się rozpuści. Dopiero potem ją połknęłam. Miło było poczuć cokolwiek, nawet gorzki smak środka przeciwbólowego, który już zaczął działać. Mocny. Spojrzałam na temblak, unosząc lekko brwi. Jak ja niby miałam to sobie sama założyć?
-
Wszedłem razem z Fon, bardziej ciągnąc niż niosąc wiszącą pomiędzy nami dziewczynę. Zastanowiłem się mgliście, czy się przedstawiłem, ale doszedłem do wniosku, że nie.
-
Cash odpiął pasek temblaka i założył go Jacqui, obdarzając ją ciężkim spojrzeniem.
-
Mruknęłam coś pod nosem. Rozejrzałam się i zastygłam, gdy mój wzrok trafił na Crake'a z jakimiś dwoma dziewczynami, z których co najmniej jedna również była ranna.
-
Carry odwrócił się szybko i wyszczerzył kły, mimo ludzkiej formy. Cash pacnął go w pierś, wgapiając się w Alex. Reszty nie rozpoznał, więc na razie nie zajmował sobie nimi głowy. Carry przestał warczeć i zamrugał.
-
Podciągnąłem się nieco na ramieniu chłopaka, żeby nie wylądować nosem na bladozielonych kafelkach. Nieciekawy kolor. Kojarzył mi się z chorobą lub Zarazą. Podniosłam głowę, ale wzrok miałam zamglony. Nic nie widziałam.
-
Czując, że dziewczyna lada moment zrobi face-plank na kafelki, wzmocniłem uścisk, Fon również. Z lekkim zaniepokojeniem spojrzałem po twarzach wszystkich, a zatrzymałem się na Jacqui. Moja twarz rozświetlił wielki uśmiech, jak rodem od Kota z Cheshire. No proszę, a jednak żyje. I do tego ranna. Ranna? Mój uśmiech nieco zbladł, ale tylko na chwilę. W końcu gdyby się tu nie znalazła, nie spotkalibyśmy się. Ale teraz nie było na to czasu. Zatargałem dziewczynę razem z Fonrar pod ścianę i położyłem ją na metalowym łóżku poplamionym krwią - które ktoś tu kiedyś zostawił - oczywiście na brzuchu. Fon podciągnęła rannej koszulę do góry, odsłaniając krwawe szramy od kryształowych szponów. Znów przeskoczyły niebieskie iskry.
-
Wgapiałam się w Crake'a przez dłuższy czas. W końcu otrząsnęłam się z osłupienia i podeszłam do przyjaciela i tych dwóch dziewczyn, których nie znałam.
-
Zasyczałam nie gorzej od rodowitego węża, po czym wygięłam się w pałąk, kiedy po ranach przebiegły iskry.
-
-Alex?! - Carry zamrugał i podbiegł do łóżka.
Cash spojrzał na przybyłych chłopaka i dziewczynę.
-
- Jest ranna. - poinformowałem tamtych dwóch, którzy najwyraźniej szybko zapomnieli o Jacqui. Według mnie potrzebowała pomocy nie mniej niż ta dziewczyna, którą przyprowadziliśmy z Fonrar. *Nie jesteś obiektywny*, zaraz usłyszałem myśli w swojej głowie, ale wypchnąłem Bozaczkę z umysłu, mając to w nosie. Teraz pewnie trzeba będzie zrobić wymianę, o ile się zgodzą, ale skoro znali tę dziewczynę, to może... Kątem oka zauważyłem, że Fon kręci niemal niezauważalnie głową. Ona nie myślała o tym tak, jakby była wojna, a Jacqui i szara - jak zacząłem ją w duchu nazywać - jeńcami. Może i miała rację. Ale co mnie obchodziło zdanie smoka? Wszystkie te przemyślenia zajęły mi jakąś chwilę, po czym spojrzałem na Jacqui. Mój szeroki uśmiech, może nieco mniejszy, powrócił. Już dawno się przekonałem, że niemożliwe staje się możliwe, więc nie dziwiło mnie, że widzę ponownie po tylu latach przyjaciółkę. Czego chyba nie można powiedzieć o niej.
Crake to taki typowy nastolatek xD Humory zmienne jak u kobiety w ciąży xD
-
Nieco zaniepokojona przyglądałam się Crake'owi.
-
-Widać. - mruknął Carry. Cash spojrzał najpierw na Jacqui, potem na przybyłych, i znowu na dziewczynę.
-
Podeszłam do Crake'a.
- Co tu robisz? - spytałam cicho. - Jakim cudem...?
-
Wzruszyłem ramionami.
- Jakoś tak to wynikło. Nic ci nie jest? - przyjrzałem się Jack uważnie, po czym spojrzałem po twarzach reszty. - Nazywam się Cra... Crake. - ledwo słyszalnie się zająknąłem, gdy niechcący prawie powiedziałem swoje pełne imię. - A to jest... Yy... - machnąłem ręką na Fon, która zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem.
- Fonrar. Dla przyjaciół Fon.
Kiwnąłem głową, wzruszając jednocześnie ramionami. Ciężko mi to było wypowiedzieć.
- Umiem opatrywać pomniejsze rany i wiem, co należy robić przy amputacjach, ale czegoś takiego nigdy nie widziałem. - zwróciłem się do tamtych i skinąłem w kierunku dziewczyny. - Myślicie, że nic jej nie będzie?
-
-Cash, to Carry. A ta podarta to Alex. - przedstawił Cash.
Carry oglądał właśnie plecy Alex.
-To chyba jakiś...prąd. Błyskawica?
-
Wreszcie mi się ''odemgliły'' oczy. Zobaczyłam Carry'ego, przyglądającego się moim ranom, i zasyczałam na niego.
-
Nic nie powiedziałem. Co się będę wtryniać, jak nic nie wiem?
-
- Wszystko w porządku. - odpowiedziałam Crake'owi po dłuższej chwili wahania. Przeniosłam wzrok na Fon.
- Czy ty nie jesteś przypadkiem... Tą samą Fonrar, smokiem, o której opowiadała mi Alice? Alice Saudare?
-
Carry spojrzał z zaskoczeniem na Jacqui.
-Powiedziałaś: Saudare?
-
Fonrar przytaknęła. Spojrzałem na Carry'ego.
-
- Ta jest. - mruknęłam. - Alice Saudare, przemiły wampirz i jej nadworne smoki, Sirfalas i Slith. Ta da.
-
Carry wymienił spojrzenie z Cashem.
-To jest Alex Saudare.
-
Fon ponownie kiwnęła głową, choć nie było to do niej.
-
Przekrzywiłam głowę na bok, zerkając na Alex.
- Tak? Alice mi ją opisywała, ale szczerze mówiąc nie mam pamięci do twarzy.
-
-Za to Alex nigdy nie mówiła, że ma siostrę czy przyjaciół. - mruknął z wyrzutem Carry.
-
- Najwyraźniej uznała, że nie ma się czym chwalić. - mruknęłam półżartem.
-
Carry wzruszył ramionami.
-
Oparłam się o ścianę.
-
- Może lepiej będzie się stąd wynieść. Tu nie może być długo bezpiecznie, a to, co zraniło... Alex... Może dopaść i nas. - mruknęłam po dłuższej chwili milczenia.
Te szkolne kompy... ;^;
-
-Racja. Gdzie...? - zaczął Carry, ale Cash mu przerwał.
-A Alex? Jacqui może chodzić i walczyć, a jakby co, to jej ktoś pomoże, ale Alex nie bardzo. Może zostawmy ją tu z kimś?
-
Spojrzałam na Crake.
- Taaak... To mogłoby być rozwiązanie. - mruknęłam. - Tylko kogo tu zostawić i ryzykować?
-
- Mógłbym zostać. - zaoferowałem. - Chyba się już przyzwyczaiłem do Fon, powinienem się trochę uniezależnić. W razie kłopotów... Jakoś was wezwę.
- A nie lepiej ja? - odezwała się Fonrar. - Bardziej sobie poradzę od ciebie, a poza tym ją znam.
-
Ocknęłam się już jakiś czas temu i przysłuchiwałam rozmowie. W końcu postanowiłam się wtrynić.
-Mam klinikę na południu Minnesoty...Znaczy, moje wilkołaki mają. Ja się tam leczyłam, ilekroć...hm...ktoś postanowił mi przyłożyć.
-
-Jeśli żyją, uleczą mnie w parę godzin. - dodałam.
-
Wpatrzyłam się w Alex bez słowa. Nie wiedziałam o co tym myśleć, toteż nie odzywałam się.
-
- Chyba znaleźliśmy sposób... - mruknąłem po długiej chwili ciszy, a Fon kiwnęła głową. Podszedłem do jednego z pomieszczeń i obszukałem je, po czym podszedłem do Alex, dzierżąc w rękach lampkę stołową.
- Możemy ściągnąć błyskawicę do tego.
-
*Pół godziny później*
-
Obandażowaliśmy Alex, przedtem ściągając błyskawicę do lampki.
-
Wywarczałam się za wszystkie czasy. Kiedy w końcu wyciągnęli błyskawicę, urwałam im się i wyszłam.
-
Carry westchnął.
-Może chodźmy patrolować tereny. Będziemy wiedzieć, jeśli zjawi się jeden z tych szklanych stworów.
-
Kiwnęłam głową.
- To może być dobry pomysł. Rozdzielamy się?
-
-Nom. Cash, ze mną. Jacqui, Crake i Fon razem. Może być?
-
Zmieniłam się w wilka i wybiegłam, nie czekając.
-
-I poleciała z temblakiem. - mruknął Cash.
-
Wybiegłem za Jack, zmieniając się w wilka. Za nami podążyła Fonrar.
-
Carry i Cash wyszli.
-
Wszedłem. Nie było tu żadnych lekarzy, ani w ogóle nikogo, ale może wszyscy siedzą w gabinetach, czy coś. Albo jakieś święto jest i nie pracują.
*Szczerze, który jest dzisiaj?*, zapytał trzeźwo Calloway.
*Ja to wiem? Widziałeś gdzieś jakiś kalendarz?*, odpowiedziałem, rozglądając się. Na jednym z krzeseł zauważyłem jakieś leki, czy co to było, a obok poplamiony krwią stół operacyjny. Przełknąłem ślinę.
*Co tu się, do cholery, stało? To... To chyba nie powinno... Szpital chyba nie powinien tak wyglądać, co?*, mruknąłem.
*Raczej nie.*, Whyatt objął wszystko spojrzeniem. *Spokojnie, czego ty od razu panikujesz?*
*A jak mam nie panikować?*, mało się nie wydarłem. Whyatt przejął ode mnie ciało i ruszył w kierunku stołu. Choć próbowałem go zatrzymać, przystanął dopiero tuż przed krzesłem z lekami. Były tam jakieś bandarze i inne rzeczy. A obok ten stół chirurgiczny.
*Zaraz zwymiotują.*, ostrzegłem. *Idź stąd, albo oddaj ciało.*
-
Wpadłam jak strzała, co było dość niefortunnym porównaniem. Minęłam bez słowa faceta - właściwie go nawet nie zauważyłam, a tylko wyczułam - i wlazłam do jakiegoś gabinetu, który był najbliżej. Zaczęłam przetrząsać szafki.
-
Poczułem, że coś obok mnie przebiegło. Odwróciłem się szybko, zatoczyłem i wpadłem na pokrwawiony stół.
*Serio?*, jęknął Calloway, a ja odsunąłem się natychmiast z obrzydzeniem. Calloway przejął na chwilę moje mięśnie i zajrzał do gabinetu. Whyatt podejmował z nas wszystkich najbardziej racjonalne decyzje, więc, szczerze mówiąc, wolałbym, żeby to on przejął kontrolę.
-
Wyciągnęłam w końcu z szuflady parę lekko zardzewiałych metalowych szczypiec.
-Na razie wystarczy. - mruknęłam. Wykręciłam ręce do tyłu i chwyciłam obcęgami strzałę. Zaczęłam ją ciągnąć do tyłu, aż w końcu grot wylazł z guzika. Wtedy ułamałam strzałę z tyłu tuż przy plecach i wyciągnęłam kawałki. Rana zaczęła dość obficie krwawić. Nie chciało mi się już sprawdzać, co mi się uszkodziło. Obróciłam się i napotkałam spojrzenie jakiegoś faceta.
-
Wyminęłam faceta i stanęłam na korytarzu. Tak jakby trochę mi przyćmiło myśli. Pamiętałam, że miałam coś zrobić, gdzieś pójść, ale nic więcej. Nagle poczułam, że wyrastają mi pazury i wydłużają się kły. Oczy błysnęły mi na srebrno.
-O kurczę... - mruknęłam niewyraźnie. -Radzę wiać lub gdzieś mnie zamknąć. - wybełkotałam zza kłów do faceta i zatrzęsłam się.
-
Wymieniłem instynktownie spojrzenie z Calloway'em, po czym obaj doskoczyliśmy do dziewczyny i chwyciliśmy ją za ręce. Pchnęliśmy ją z całej siły, wrzucając z powrotem do gabinetu. Calloway zatrzasnął drzwi i obaj oparliśmy się o nie. Whyatt stał pod ścianą, zaskoczony czymś, czego my nie zauważyliśmy.
- Ludzie, pełnia jest jakoś wcześniej.
Zlustrowałem siebie, a potem Calloway'a, wciąż praktycznie leżąc na drzwiach.
- Skok w czasie? - parsknąłem.
-
Wpadłam prosto na łeb do gabinetu. Warknęłam, kłapiąc szczękami, które miałam całe kilka centymetrów dłuższe, na kształt karykaturalnego pyska. Nogi mi się wydłużyły, zmieniły się w łapy wilka, tylko o wiele dłuższe. Wyrósł mi ogon, a ciuchy zmieniły się w krótkie szare futro. Wygięłam się najpierw w tył, potem w przód, kiedy kręgosłup łamał mi się i wyginał. Wydałam z siebie coś w rodzaju ryku, którego nie wydałoby ani zwierzę, ani człowiek. Przysiadłam, czy też raczej przykucnęłam pod drzwiami, skamląc.
-
Wciąż napierając na drzwi, odwróciłem się, słysząc skamlenie i spojrzałem przez okno.
- Jestes wilkołakiem? - spytałem, a Calloway również zerknął przez szybę.
-
Dalej skamlałam. W końcu jednak skamlenie przeszło w dyszenie, po czym umilkło.
-Gratuluję spostrzegawczości. - dobiegło w końcu zza drzwi.
-
- Niech zgadnę. - mruknął Calloway, opierając się z powrotem o drzwi. - Możesz zmieść te drzwi na piasek?
-
-Mogę. Ale tego nie zrobię. A przy okazji...Woda utleniona jest pod krzesłem. Czuć waszą krew na kilometr. Jaśniej mi się od tego w głowie na pewno nie robi.
Otrząsnęłam się, instynktownie rozglądając się za oknem.
Znalazłam jedno, małe.
Dwa metry nad ziemią.
Chyba dam radę się przecisnąć. Ledwo jednak zdążyłam to pomyśleć, coś w mojej głowie ścisnęło mi odpowiedni nerw, skutecznie sprawiając, że wylądowałam na ziemi zwijając się z bólu.
Wybierasz się gdzieś?, usłyszałam w głowie.
Skądże, pomyślałam ponuro.
-
Whyatt otrząsnął się i zabrał z krzesła bandarze i wodę utlenioną. Najpierw opatrzył mnie, potem Calloway'a, żebyśmy mogli nadal w razie czego trzymać drzwi, a później siebie.
-
Puściła mnie. Wstałam z ziemi, naturalnie na czterech nogach, i zwinęłam się w kłębek w kącie.
-Od razu lepiej. - mruknęłam, kiedy zamiast krwi poczułam ostry zapach wody utlenionej.
-
Zerknąłem przez okno do środka, chwilę potem również Calloway.
- Ehm... Jestem Reece. Reece Hall.
- Calloway Sanderson.
- Whyatt Cunningham.
-
-Alex Saudare. Może pójdziemy teraz na drinka?
-
- Wybacz, sunshine, raczej nie. - mruknął zgryźliwie Calloway. - Może gdybyś nie chciała nas zabić... Ale później to obgadamy.
-
Przewróciłam oczami i poprawiłam się w kącie, zrzucając z szafki obok jakieś pudełko.
-
Zajrzałem do pomieszczenia, słysząc hałas.
- Ehm... Kiedy zmienisz się z powrotem? Jeśli można spytać? - mruknąłem.
-
-Za szesnaście godzin, plus-minus. Nie wiem dokładnie. A jutro znowu będę lekko...drapieżna. - mruknęłam.
-
- Whyatt, ty masz dobrą pamięć. Przypomnij, żebyśmy po tym drinku poszli kupić jakieś kajdanki, łańcuchy, czy coś. - zwróciłem się ironicznie do Whyatt'a, przewracając oczami na słowa Alex.
-
Prychnęłam na słowa Reece'a, choć nie usłyszałam go wyraźnie.
-Nawet nie chcę wiedzieć, o co chodzi. - mruknęłam.
-
- I dobrze, serio... - odezwał się Calloway do Alex.
-
-Ta. - mruknęłam, znowu kombinując, jakby się tu wydostać.
-
Weszłam. Jakoś nie rzuciło mi się od razu w oczy, że na parkingu nie było ani jednego auta. Dopiero w środku zauważyłam, że przy recepcji nie ma ani jednej pielęgniarki i żaden lekarz nie biega po korytarzy ze stosem papierów. W ogóle było strasznie cicho, wszędzie były porozrzucane śmieci. Czyżby to był jeden z tych opuszczonych zbombardowanych szpitali? Nie zauważyłam żadnych ziejących dziur w ścianach czy czegoś podobnego.
-
Wszyscy troje spojrzeliśmy na przybyłą w tym samym momencie. Ja razem z Calloway'em wciąż napieraliśmy na drzwi.
-
Spojrzałam w lewo i zobaczyłam trzech facetów. Spojrzałam drugi raz, tym razem zauważając, że wszyscy trzej są identyczni. Uniosłam brwi, nie wiedząc, czy mam do czynienia z omamami czy trojaczkami.
-
Za drzwiami gabinetu zapanowała kompletna cisza.
-
Wymieniłem spojrzenie z Calloway'em. Już miałem odezwać się do nowo przybyłej, kiedy przerwał mi Calloway.
- Hej, chyba nie próbujesz zwiać, nie? - zwrócił się do Alex, zaglądając przez okno do gabinetu.
-
*Cisza. Nie słychać nawet oddechu.*
-
- Ej, żyjesz? - wepchnąłem się pomiędzy Calloway'a a drzwi.
-
-In the days of my youth, I was told what it means to be a man,
Now I've reached that age, I've tried to do all those things the best I can.
No matter how I try, I find my way into the same old jam. - mruknęłam, przypomniawszy sobie w końcu słowa. -Yeah, żyję. Chyba.
_____________
http://www.tekstowo.pl/piosenka,led_zeppelin,good_times_bad_times.html ;-;
-
Spoglądałam to na trojaczki, to na drzwi od gabinetu, za którym niewątpliwie był jakiś śpiewający szurnięty gość.
-
- Jesteś już normalna czy wciąż chcesz nas rozszarpać? - Whyatt przysunął się do nas o krok.
- Wzajemnie się to chyba nie wyklucza. - mruknął Calloway. Po chwili wszyscy trzej znów spojrzeliśmy na nowego ludzia.
-
-Nie wyklucza. - mruknęłam. -Taaa, jestem już...normalna.
-
- Za to my... - zaczął powoli Whyatt. - Nie bardzo...
Razem z Calloway'em spojrzeliśmy na niego pytająco.
- Jest już dawno po pełni, a więc równie dawno powinniśmy się...
- Złączyć? - wtryniłem się. - Fakt.
- Mam nadzieję, że to ten koleś od psa. - mruknął Calloway. - Znaczy, wieesz... To by było nieco dziwne, gdybyśmy tak sami z siebie.
- Yhm - przytaknąłem i spojrzałem na drzwi. - Możemy cię juz wypuścić, czy lepiej nie?
-
-Taa, możecie. - mruknęłam, otrzepując płaszcz. -Chyba, że to wy teraz jesteście krwiożerczy.
-
- Nie, raczej nie. - odsunęliśmy się od drzwi, Calloway otworzył je, wypuszczając Alex.
-
Wylazłam z gabinetu.
-
-Y ahora empiezo a menear
Suavecito para abajo, para abajo, para abajo
Suavecito para arriba, para arriba, para arriba
Suavecito para abajo, para abajo, para abajo
Suavecito para arriba, para arriba, para arriba - mruknęłam, stając pod ścianą i masując krzyż. -Auuuć.
-
- Jeszcze może zróbmy imprezę, to już w ogóle będzie na miejscu. - burknąłem, przypatrując się Alex z uniesionymi brwiami i opierając się o ścianę.
-
-Jestem kompletnie za. - odparłam, kiwając głową do taktu tylko sobie znanej piosenki. A może i nie. -Znasz ''End of the age''? - zwróciłam się do Calloway'a. Uznałam, że to mogłyby być jego klimaty. -Fajnie się to gra, kiedyś umiałam.
-
- Kojarzę. - rzucił Calloway, przekrzywiając głowę. - To jak, impra? U nas na chacie powinno być sporo miejsca.
- W chacie, nie na chacie. - mruknąłem, spoglądając na niego spode łba. - I nie zgadzam się. Gdzie indziej.
Uznajmy, że gdzieś to słyszał xD
-
-Alice mnie zabije, zakopie, wykopie i zabije jeszcze raz, jeśli urządzę imprezę w pensjonacie. - przewróciłam oczami. -Ni ma wyjścia, u was.
_____________
Niech ci będzie xD
-
Zgrzytnąłem zębami.
- Dobra. Ale mam was na oku. - poparłem swoje słowa gestem w stronę Alex i Calloway'a. Whyatt był spokojny, więc pewnie zaszyje się w jakimś kącie, nucąc coś, ale ci mogą nam roznieść cały dom.
- Idziemy? - Calloway uśmiechnął się promiennie i ruszył w kierunku drzwi.
Uhm... Zapraszamy Colette? xD Bo tak, bidna, stoi xD
-
Wywróciłam oczami.
_________
Ta, bidna xD
Dobra, niech będzie, później przyjdzie, bo nie wyrobię na dwóch kontach xD
-
- To come on, idziemy. - wyszliśmy, zgarniając Alex.
Okieu xD
Sorki, że tak długo, kłóciłam się na forum xD
-
Wyszłam, nie mając wyjścia (xD).
_______________
Łok xD
-
______________
xD