Miasto > Plac zabaw

Plac zabaw

<< < (2/2)

Vox Rainheart:
Vox podniósł wzrok, zdezorientowany. Rocher natomiast wstał, pozwalając błękitnemu motylowi odlecieć, i odwrócił się, spoglądając na mężczyznę, który właśnie przesk... próbował przeskoczyć ogrodzenie. Zmarszczył brwi, widząc, że mężczyzna krwawi, aczkolwiek nie miał nawet zamiaru fatygować się i pytać, czy nie potrzebuje pomocy. To już duże dziecko, poradzi sobie.
Cóż, Vox natomiast, w przeciwieństwie do Rochera, wykazał nieco więcej empatii i zainteresowania i natychmiast zerwał się z huśtawki i podszedł do mężczyzny.
-Hej, coś ci jest? Krwawisz. Potrzebujesz może... - wzruszył ramionami i machnął dłonią w bliżej nieokreślonym geście.
Rocher przewrócił w duszy oczami. Ciekawe co by elegancik zrobił, gdyby ranny facet okazał się jakimś wariatem, co przed chwilą uciekł z psychiatryka, albo psychopatycznym mordercą.

Bluvertigo:
Veri w pierwszej chwili nawet nie zauważył Voxa. Zresztą, nie zauważył nikogo. Był skoncentrowany jedynie na odzyskaniu samolotu, toteż otrzepał się, burknął coś pod adresem zniszczonej kurtki, przeszedł dwa kroki, po czym wrąbał się z całej siły w Voxa, zupełnie go nie widząc. Dopiero wtedy oprzytomniał i skupił wzrok na mężczyźnie.
- Co? - zamrugał, a obserwująca to wszystko Onyx tylko znów przewróciła czarnymi oczami. Stwierdziła, że nie będzie jeszcze się wtrącać. Da jeszcze Tigo czas.
- E... Nie. Niet. Tam jest... Znaczy, ja muszę, chwila, mogę...? Bo, tam... - plątał się Veri, jednocześnie wskazując na kłębowisko krzaków, gdzie znajdował się samolot, jak i obracając Voxem, by móc te chaszcze zobaczyć. W końcu wyminął go normalnie, po ludzku, i ruszył w kierunku zabawki, ale co jakiś czas odwracał się, jakby chciał sprawdzić, czy przypadkiem mężczyzny nie uraził. W ręce miętolił pilot od samolotu.

Vox Rainheart:
-Ee... - wydusił z siebie jedynie Vox i z wrażenia aż schrupał orzecha, których paczkę nosił wciśniętą w kieszeń marynarki.
Rocher przewrócił oczami, tym razem prawdziwymi, i schylił się po zabawkowy samolot. Z miną nie wyrażającą absolutnie niczego wyciągnął rękę do mężczyzny, podając mu jego własność.

Bluvertigo:
Tigo wyszczerzył się szeroko, zabierając samolot. Przybierając nieco drwiący wyraz twarzy, Onyx wstała z godnością i podeszła powoli do mężczyzn, zamiatając ziemię rąbkiem czarnej szaty.
- Tigo, Tigo... Co się mówi? - wykrzywiła czarne usta w coś na kształt uśmiechu. Veri przez chwilę patrzył się na nią z szerokim uśmiechem, po czym, prawie podskakując z rozpierającej go energii, co było aż nazbyt widoczne, przewrócił oczami. Odwrócił się do Rochera.
- Danke, koleś! - rzucił do niego, specjalnie artykułując słowa jak przedszkolak. Zerknął na Onyx, jakby oczekując aprobaty z jej strony. Dziewczyna klasnęła trzy razy w dłonie, kręcąc głową.

Vox Rainheart:
Rocher zdobył się na wymuszony uśmiech, patrząc na dziwnego faceta i kobietę, której wcześniej nie zauważył. Zrobił kilka kroków w tył i przysiadł na krawędzi piaskownicy nieopodal; na jego dłoni niemal natychmiast wylądował spory prążkowany motyl i zatrzepotał skrzydłami. W tym samym momencie oczy Rochera odwróciły się na kilka sekund białkami do góry, a on sam wyprostował się jak struna. Po chwili motyl odleciał, jakby nic się nie stało.
Rocher tymczasem zerwał się z przegniłej deski i w kilku krokach dopadł do Voxa, który wkładał sobie akurat do ust kolejnego orzecha, i trzepnął go w rękę, powodując, iż orzech pięknym łukiem poleciał w stronę dwójki pozostałych osób, odbił się od rękawa Onyx i wylądował gdzieś w krzakach.
-Hej! - zaprotestował oburzony Vox, ale Rocher ruszył już do reszty zgromadzonych. Bezceremonialnie chwycił mężczyznę za rękę i pociągnął kilka kroków w tył. Pół sekundy później przez miejsce, gdzie wcześniej znajdował się blondyn przeleciał niewielki, tłusty wróbel.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej