Tereny > Góry

Skalna dolina

<< < (3/3)

Alex Saudare:
Z racji, że mi się nie udało, dałam sobie spokój. Westchnąwszy, rozejrzałam się gdzie właściwie dotarłam. Znowu ta dolina, kamienna misa najeżona kolcami. Naraz jednak poczułam nikły zapach, przyniesiony skąś przez wiatr - jeden dobrze mi w części znany, w części zaś tak unikalny, jak może mieć tylko żywe stworzenie, dwóch innych nigdy nie czułam. Chociaż jeden trącił mi z lekka jakby siarką, drugi natomiast jakby kurz z jakiegoś świętego miejsca (xD). Obróciłam się dookoła, choć nie spodziewałam się nikogo zobaczyć. Te wonie miały swoje źródło niedaleko, ale jednak poza zasięgiem mojego wzroku. Oczy zmieniły mi się na srebrne, wydłużyły mi się kły i pazury. Zaczęłam węszyć, po chwili złapałam trop i ruszyłam za nim. Chwilę później, wiedziona węchem, zaczęłam się wspinać na stromą ścianę doliny. Tak dotarłam na krawędź owej najeżonej kolcami misy. Usłyszałam głosy, zanim jeszcze zobaczyłam właścicieli owych zapachów. Naraz przypadłam do ziemi, schowana za głazem. Wyjrzałam zza niego, jednocześnie robiąc się niewidzialna. W odległości jakichś ośmiu metrów od  mojej kryjówki zobaczyłam rozpalone ognisko i trzy osoby siedzące przy nim. Jedna z nich trzymała w dłoni kij z nabitym na jego koniec jakimś oskubanym ptakiem, może kaczką. Druga postać z zainteresowaniem przyglądała się butelce ketchupu, jakby nie wiedziała, do czego służy. Ostatnia osoba stała najdalej od ogniska a najbliżej do mnie, opierała się - czy też raczej opierał - o kij i patrzyła gdzieś w ciemność. Ostrożnie, bezszelestnie przyczołgałam się bliżej. Po chwili dotarły do mnie strzępy rozmowy.
-Jak ty możesz to jeść? - mruknął gość z ketchupem. -Nie wygląda to zbyt...zachęcająco.
-Nie musi. - odpowiedział facet piekący kaczkę za prowizorycznym rożnie. Wyglądał na najmłodszego z całej trójki. -I tak to zjem, i tak. Jestem głodny.
-Ty jesteś wiecznie głodny.
-Po prostu w przeciwieństwie do ciebie, ja muszę jeść. To nie oznacza od razu, że jestem zawsze głodny.
-Jasne. - prychnął drugi, odstawiając ketchup na ziemię. -Obserwuję ludzi już wystarczająco długo i wiem, że mimo wszystko i tak jesz dwa razy więcej niż zwykli ludzie.
-Może dlatego, że zwykli ludzie nie muszą po nocach zmieniać się w bestie, żeby sprać tyłek pewnemu kretynowi z przerośniętym ego.
Bestie? Zapowiada się ciekawie. Czyżby wilkołak? Wyjrzałam jeszcze bardziej zza kamienia. Najmłodszy nie wyglądał zbytnio na wilka. Ale w sumie kto wygląda. Zaczęłam węszyć, ale zapachy całej trójki mieszały się, nie dało się ich odróżnić.
Trzeci z mężczyzn, ten, który się nie odzywał, nadal lustrował wzrokiem czarną mimo nikłego światła księżyca dolinę. Zerknęłam na księżyc. Pierwsza kwadra. Kurczę, niedługo pełnia. Będzie się działo.
Skupiłam się znów na owej trójce stworzeń, z których ani jedno z pewnością nie było człowiekiem. Mężczyźni siedzący przy ognisku już się nie kłócili, trzeci nadal patrzył gdzieś w przestrzeń, wyraźnie zaprzątnięty własnymi myślami.

Alex Saudare:
Zsunęłam się nieco w dół zbocza, po czym zeskoczyłam na jeden z większych kamieni. Zrobiłam się widzialna. Oddaliłam się najpierw nieco od obozowiska mężczyzn, idąc parę metrów w prawo, po czym znów ruszyłam do nich, tym razem od innej strony. Wiatr na szczęście wiał w moją stronę, więc nie mogli mnie wyczuć. Kiedy byłam już jakieś pięć metrów od nich, ten wyglądający na najstarszego z całej trójki, który ani razu się nie odezwał, odwrócił się błyskawicznie w moją stronę, mimo że wciąż byłam schowana za drzewami. W czasie obchodzenia obozowiska zmieniłam się na powrót w człowieka, toteż teraz zmieniłam oczy na srebrne i zatrzymałam się. Mogli zobaczyć jedynie świecące oczy. Niech oni zrobią następny krok.

Alex Saudare:
Mężczyzna najbliżej mnie nadal się nie odzywał, ale pozostali przerwali swoje słowne bitwy i wstali. Oczy najmłodszego zalśniły na zielono. Chcąc nie chcąc, wzdrygnęłam się na wspomnienie innych zielonych oczu, których właściciel, czy też raczej właścicielka, wybierała najgorsze momenty, żeby przejąć kontrolę nad moim umysłem. Na szczęście nie była zbyt silna, przez większość czasu miałam względny spokój. Potrząsnęłam głową i skoncentrowałam się na tajemniczej trójce.
-Wyluzujcie, przybywam w pokoju. - mruknęłam leniwie, powoli wychodząc zza drzew. Milczący facet najbliżej mnie, z długimi brązowymi włosami i kijem w dłoni, wbił we mnie wzrok. Jego oczy były czarne, ze srebrnymi obwódkami wokół źrenic. Zatrzymałam się dwa metry od nich. Zielonooki zmiennokształtny podszedł dwa kroki bliżej a jego towarzysz ruszył za nim jak cień, marszcząc brwi. Najmłodszy jednak nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, wpatrzył się za to we mnie jak w obraz.
-Co? Palę się? - spytałam w końcu, nie wiedząc, co jest powodem jego natarczywego spojrzenia.
-Nie... - zamrugał. -Jesteś...
-Wilkołakiem? - przerwałam mu. -Owszem. Alphą.
Zielonooki znowu zamrugał.
-Chyba nie sądziłeś, że zostałeś sam na tym świecie, nie? - prychnął ten, który z nim się wcześniej kłócił.
Tamten tylko wzruszył ramionami.
Milczący przewrócił oczami i wreszcie się odezwał.
-Blake Moore. To Raul Collins - wskazał na wilkołaka, a ten kiwnął mi głową - a to Evan Harris. - Kiwnął na owego mężczyznę.
-Alex Saudare. - mruknęłam. -Wilkołak Alpha, jak już mówiłam.
-Skoro to ci nie wystarczy. - mruknął Blake. -Wilkołak, anioł i demon.
-Dobraliście się jak w korcu maku. - mruknęłam z rozbawieniem patrząc na całą trójkę. Nie uszło mojej uwadze, że nie powiedział, kto jest kim. Nie było mi to jednak potrzebne; z tak bliska czułam już, że Evan jest aniołem, a Blake demonem. Ciekawe.
-Masz watahę? - spytał Raul.
-Mam, wskazuje na to tytuł. Chcesz dołączyć? - uniosłam brwi.
-Czemu nie.
Wzruszyłam ramionami.
-Co prawda moja wataha istnieje od parudziesięciu lat, ale wciąż nie mam żadnego oznaczenia. Trza by jakieś wymyślić. - mruknęłam. -Ugryźć cię też nie ugryzę, ni ma po co. Bra, jesteś przyjęty. W każdym bądź razie, czuj się przyjęty.
Raul przewrócił oczami.
Odwróciłam się do Blake'a.
-Nie jesteś demonem Pandemonijskim, czuję to. Zatem jakim?
-Panemonijskim? -Blake zmarszczył brwi, ignorując moje pytanie.
-Ta, taki gatunek demonów. Mieszkają w Mieście Demonów, Pandemonium. Są stwarzane lub przemieniane z wilków, nieśmiertelne, mają władcę, który nazywa się...no...Władca.
-Nawet nie wiedziałem, że są jakieś inne...gatunki...demonów.
-A jak zostałeś demonem? - spytałam, unosząc brwi.
-Umarłem, Piekło, parędziesiąt lat tortur i voila, jestem demonem. - wytłumaczył zwięźle Blake.
-Ukhm. Więc zgaduję, że ty także nie jesteś aniołem z Divum. - zwróciłam się do Evana.
-Strzał za sto punktów. - mruknął anioł.
-Dobra, więcej nie chcę wiedzieć. - machnęłam ręką.

Alex Saudare:
-Jakieś specjalne prawa, obowiązki lub zakazy? -odezwał się Raul po dłuższym milczeniu. Spojrzałam na niego pytająco, ocknąwszy się z zamyślenia.
-Mam na myśli watahę.
-Aa. Zara, muszę sobie przypomnieć. - Zaczęłam intensywnie myśleć, z dość marnym jednak skutkiem. -Bra, nie wiem. Chyba żadnych nie było.
Raul wymownie uniósł oczy do nieba.

Alex Saudare:
Przypomniałam sobie o strzale.
-Zaraz wracam. - mruknęłam. -Jestem trochę...nabita.
Odwróciłam się i wyszłam, zostawiając demona, anioła i wilkołaka wgapiających się ze zdumieniem w strzałę w moich plecach.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej